– zaniepokoiła się Madison.
– Nie wiem, ale zwykle staram się zachować otwarty umysł i tobie radzę robić to samo – stwierdził krótko. Oburzona Madison poderwała się z miejsca. – Znam Barbarę od zawsze. Pracowała już dla dziadka, zanim ja się urodziłam. Ona nie mogłaby zrobić czegoś takiego! – W pewnych okolicznościach ludzie są zdolni niemal do wszystkiego. Dziewczyna z uporem potrząsnęła głową. – Ale nie ja. Sebastian nie miał ochoty na spór z zacietrzewioną piętnastolatką. – Dobrze. W porządku. Ty nie – rzekł pobłażliwie. Osiągnął zamierzony skutek, bo Madison zamilkła, urażona. Zastanawiał się, czy powinien ją przeprosić, ale uznał, że nie. Był dla niej miły, dopóki nie zaczęła gadać bzdur. Skąd osoba w jej wieku miałaby wiedzieć, ile to jest ,,zawsze’’? Ale córka Lucy podobała mu się. Była zirytowana i upokorzona, uziemiona w areszcie domowym i zapewne trochę przestraszona, a mimo wszystko starała się jak najlepiej wybrnąć z sytuacji. Patchworki. Ten dzieciak miał charakter. Odziedziczyła to po rodzicach. Pomyślał, że Colin byłby dumny ze swojej rodziny i z tego, jak sobie bez niego radzą. Lucy znalazła go na schodkach i usiadła obok, składając ręce na kolanach. – Zdaje się, że obie z Madison będziemy robić ten patchwork z kawałków, które przygotowała Daisy. Moja córka jest w takim wieku, że na przemian odpycha mnie od siebie, a potem znów przyciąga, aż w końcu sama nie mam pojęcia, jak się zachować. Przypuszczam, że trzeba ją po prostu kochać i pozwolić, by wszystko szło swoim trybem. Nastolatki są naprawdę niezwykłe – uśmiechnęła się melancholijnie. – Masz wspaniałe dzieci, Lucy. Zrobiłaś dobrą robotę. – Jak dotychczas. Wiele jeszcze przede mną. Trzymaj kciuki za ciąg dalszy. – Muszę porozmawiać z Barbarą Allen – oświadczył Sebastian. – Zajmie mi to jakieś pół godziny. – Chcesz mnie w ten sposób zapytać, czy dam sobie radę sama? Owszem. Sebastian wyciągnął nogi przed siebie. – Sam nie wiem. Gdy Daisy zostawiała mnie samego, bałem się, szczególnie podczas burzy. Grzmoty odbijały się echem od wzgórz. Przykrywałem się poduszką. – Byłeś wtedy dzieckiem. – Ale burzy bałem się aż do osiemnastego roku życia. Lucy roześmiała się, kładąc rękę na jego udzie. – Sebastian, wracając do tego, co zdarzyło się wcześniej... nie jestem zażenowana i niczego nie żałuję, może tylko tego, że nie mieliśmy więcej czasu. Gdy jechałam do Wyomingu, wiedziałam, że podejmuję ryzyko. Mogę powiedzieć tyle, że nigdy nie byłeś mi obojętny. Chciała cofnąć rękę, on jednak przykrył ją swoją dłonią i przytrzymał. – Gdy moja mama umarła, Daisy powiedziała mi, że to okrucieństwo