zdobyć się na coś w rodzaju uśmiechu.
– O, pan Mowery. – Czy mógłbym się przysiąść? Uśmiech Jacka przygasł. Restauracja była popularna wśród pracowników Kongresu, a także dziennikarzy, wiecznie spragnionych świeżych plotek. Nie miał jednak wyjścia. Darren wiedział, co robi, przychodząc właśnie tutaj. – Proszę bardzo – rzekł chłodnym tonem. Mowery opadł na ławkę po drugiej stronie stolika. – Czy zamówił pan ciastka z jabłkami? Skinął głową. Mowery chciał mu pokazać, że zna jego zwyczaje i upodobania, a historia z romansem Colina była zaledwie początkiem. Właśnie tego Jack najbardziej się obawiał, gdy przesyłał dziesięć tysięcy dolarów na konto szantażysty. – Zrobiłem to, o co prosiłeś – powiedział przyciszonym tonem. – Oczywiście, że tak. I zrobił to pan szybko. Bardzo się z tego cieszę. Podszedł do nich kelner. Darren zamówił tylko piwo, twierdząc, że nie ma czasu na lunch. – Tu jest adres i hasło – powiedział Mowery, kładąc na stoliku wizytówkę. – To zabezpieczona strona internetowa. Może zechciałby pan na nią zajrzeć. Jack wsunął kartkę do kieszeni marynarki. – Mowery, na litość boską, jeśli umieściłeś zdjęcia mojego syna i owej kobiety w tym cholernym Internecie... – Spokojnie, senatorze! To nie takie proste, jak by się mogło wydawać. – Ludzie już zaczynają wypytywać, po co odwiedziłeś mnie w biurze. Kelner przyniósł piwo. Mowery wypił łyk i wzruszył ramionami. – I co z tego? – Czego ode mnie chcesz? – Niech pan sprawdzi tę stronę internetową i wtedy pogadamy. Lucy ścinała lilie przed garażem. Po incydencie z nietoperzem zagoniła całą rodzinę do prac domowych. J.T. i Georgie pielili ogród, Madison czyściła kajaki i czółna. Poprosiła dzieci, by tego dnia nie oddalały się od domu. Zastanawiała się, czy powinna wyjaśnić im dlaczego, nie chciała jednak niepotrzebnie wywoływać paniki. Poczuła na sobie czyjś wzrok. Podniosła głowę i zobaczyła Sebastiana. – Boże, ty ciągle wyrastasz jak spod ziemi. Uspokajająco dotknął jej łokcia. – Przyszedłem przez boczne podwórze. Chyba nikt mnie nie widział. Lucy, muszę z tobą porozmawiać. – Mów. Weszli do garażu i stanęli w cieniu przy tylnej ścianie, gdzie nie było ich widać z zewnątrz. Pachniało tu starym drewnem i smarem. Garaż wyglądał tak samo jak w dniu śmierci Daisy. Lucy wiedziona estymą do tego lamusa, nie ruszała tu niczego. Obok nich stała pięćdziesięcioletnia drewniana taczka, a z belek zwieszały się wyczyszczone i naoliwione narzędzia.