Kiedy w tamtym ogrodzie w Anglii zobaczył w jej oczach ból i rozpacz, zrozumiał natychmiast, że jego potrzeba chronienia jej zrodziła się z miłości.
Miłość. Czy była w nim od początku, nierozpoznana, bo on nie chciał jej rozpoznać? Czy też rosła w nim, w miarę jak poznawał Jodie? Czy to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie? Jodie otworzyła oczy. - Lorenzo - uśmiechnęła się i zarumieniła. - Wszystko w porządku? Nie żałujesz? Jodie potrząsnęła głową. - Nie żałuję. - Nie wolałabyś, żeby to był John? - Nie. Chciałam, żebyś to był ty. - Mmm. Skoro tak, to powinniśmy porozmawiać o przyszłości. - Wziął głęboki oddech. - Co ty na to, żebyśmy zostali razem na stałe? Kiedy nie odpowiedziała, spojrzał na nią i zobaczył łzy wiszące na rzęsach. - Nie mogę się zgodzić. - Jodie rozpłakała się. - Bardzo bym chciała, ale to byłoby nie fair w stosunku do ciebie. Zwłaszcza że... - Zwłaszcza że co? - Że cię kocham - wyznała cichutko. Lorenzo usiadł przy niej na łóżku. - A gdybym ja powiedział, że kocham ciebie? - Tylko jeżeli to prawda - odpowiedziała poważnie. Sięgnął po jej dłoń, splótł ich palce, uniósł splecione dłonie do ust i ucałował po kolei jej palce. Serce Jodie tłukło się w piersi. Tak bardzo chciała mu wierzyć, ale była pełna obaw. - Nie użyłem kondomu - powiedział spokojnie. Jodie przełknęła. - Zapomniałeś? - Nie. Zrobiłem to świadomie. Chciałem być jak najbliżej ciebie i nie mogę sobie wyobrazić nic piękniejszego niż nadzieja, że może poczęliśmy właśnie nasze dziecko. - Ufasz mi na tyle? - A nawet jeszcze bardziej. Ufam ci dosyć, by przyznać, że cię kocham. W twoim spojrzeniu, kiedy Louise cię obrażała, wyczytałem nie tylko prośbę o pomoc. Wyczytałem z niego miłość. Pochylił się i pocałował ją delikatnie. Kiedy chciał wstać, Jodie wydała pomruk protestu i przylgnęła do niego mocniej. - Opowiedz mi jeszcze o tym, jak mnie kochasz - szepnęła. - A najlepiej mi pokaż. - Popatrz na ich buzie - szepnęła Jodie do Lorenza, kiedy stali obok siebie na podwórcu Castillo, obserwując dzieciaki wysiadające ze specjalnie przystosowanego busa, który przywiózł je z lotniska. Pierwsze ofiary wojny przybyły właśnie do Castillo, zgodnie z planem Lorenza. Minął prawie rok od ich powrotu z Anglii. Oddani sobie, pracowali wspólnie nad realizacją marzeń. Wspaniałe malowidła, przywrócone do świetności, płonęły feerią barw. Odmalowane i umeblowane sypialnie czekały na dzieci, czekali też terapeuci, pokoje zabiegowe, basen i sala gimnastyczna. - To wspaniale, co robisz, Lorenzo - powiedziała Jodie z uczuciem. - Dajesz tak wiele i wnosisz do ich życia tyle radości. - Nie więcej, niż ty wniosłaś do mojego - odparł, pochylając się, by ją pocałować. Roześmieli się oboje, kiedy ich trzymiesięczny synek, którego Jodie trzymała w ramionach, wyciągnął rączkę, by pochwycić palec ojca. Hilary Norman Pasierbice Henry'emu Normanowi, który nadal jest ze mną na tak wiele sposobów. Oto osoby, którym składam wyrazy wdzięczności za pomoc: Sarah Abel, Howard Barmad, Jennifer Bloch, agentka i przyjaciółka Sarah Fisher, znakomita redaktorka Gillian Green, PC Steve Gregory za rady w sprawie miejsca zbrodni, Rolf Hurzeller, Peter Johnston za ekspertyzę policyjną z domieszką dobrego humoru, mój mąż Jonathan Kern za wsparcie na froncie domowym, Martin Leigh i Jacqueline Nawka z Sądu Koronera w St Pancras za nieocenioną pomoc i cierpliwość, Herta Norman, która zawsze wiedziała, czy coś działa czy nie, Judy Piatkus, Helen Rose za wyszukiwanie informacji i radę, Richard Spencer i Sue Moroney, Linda Stern i dr Jonathan Tarlow. Jak zawsze, wszystkie postaci, sytuacje i warunki pogodowe są absolutną fikcją. Dzieci to istoty całkowicie egoistyczne; odczuwają intensywnie swoje potrzeby i bezwzględnie dążą do ich zaspokojenia. Zygmunt Freud CZĘŚĆ I